O tym, że na rosyjskich drogach teoria z praktyką się rozmijają szerokim łukiem, słyszał chyba każdy. Ten wątek jest stałym elementem w książkach ludzi, którzy podróżują do Rosji, jedni nazywają to prawem dżungli, inni jeszcze inaczej. Potwierdzam pogłoski, a że samochodu ani prawa jazdy nie posiadam, uchylę rąbka tajemnicy jako ta, co chodzi piechotą, czyli rzecz będzie o przejściach dla pieszych.
Niby banał, bo co można napisać o przejściach dla pieszych. Sygnalizacja świetlna albo jest, albo nie, w pierwszym przypadku czekasz na zielone i przechodzisz, w drugim czekasz, aż cię ktoś przepuści, i przechodzisz, albo wtedy, kiedy będzie pusto. I ja tych zasad się trzymam, ale za każdym razem czuję się, jakbym była z innej planety, bo mieszkańcy Moskwy zachowują się na przejściach zupełnie inaczej. O co chodzi? O to, że przechodzą na czerwonym. Innym tak bardzo się spieszy, że na 10 sekund przed zapaleniem się zielonego są już w połowie ulicy, dryfując pomiędzy jadącymi maszynami. Tutejsi ignorują czerwone światło.
Dla mnie ekstremalnym przeżyciem jest zawsze przechodzenie w poprzek przez skrzyżowanie, z czterech stron kolumny samochodów, które lada moment ruszą, dzieje się to zawsze, kiedy idę gdzieś z Mężem. Próbowałam z tym walczyć i przechodzić dwa razy, najpierw jedne pasy, potem drugie, ale ten jest pewien swojego, bo przecież samochody stoją, droga wolna, po co sobie utrudniać życie. Truchtam więc te kilkadziesiąt metrów, żeby czym prędzej zniknąć z szosy, którą zaraz będą pędzić samochody. Jak chodzę sama, to nigdy tak nie robię.
Piesi ignorują czerwone światło, kierowcy zielone. Ileż razy przepuszczałam najpierw samochód, kiedy zapalało się dla mnie zielone, kilkakrotnie byłam świadkiem, jak starsze panie wymachiwały pięścią na niegrzecznych kierowców, krzycząc "swołocz!". Chociaż taka moralna kara im się dostanie, bo mandat raczej ciężko zarobić. Kiedyś jakiś kierowca złamał prawo na ulicy, akurat jechała policja, więc zatrzymałam się, czekając na sensację, ale wóz pojechał sobie dalej, nic nie widząc, a może nie chcąc widzieć.
Akurat dzisiaj miałam małą przygodę w tym temacie. Idę sobie chodnikiem, zatrzymuję się na pasach i czekam po staremu na zielone. Inni przechodzą sobie, ignorując światło, co tym bardziej utwierdza mnie w moim postanowieniu, że ja poczekam na zielone, nigdzie mi się nie spieszy. Przed pasami staje marszrutka. Stoję cierpliwie i czekam na światło, spoglądając na pojazd. Za kierownicą Tadżyki, ci sami cisi imigranci, o których pisałam. Facet pokazuje mi zza szyby, żebym przechodziła. Patrzę na światło - czerwone. Kręcę głową na znak, że nie. Po chwili zapala się zielone, a ja ruszam do przodu, jeszcze raz spoglądając na tych z marszrutki, którzy nie że pękają ze śmiechu, ale jest im bardzo wesoło. Chyba nigdy takiego zjawiska nie widzieli. W nagrodę zostałam obtrąbiona, ale jak na damę przystało, nie odwróciłam się.
Dla tych, którzy wybierają się do Rosji, mam jedną poradę. Kiedy zapala się zielone światło, nie rzucajcie się na ulicę, lepiej się najpierw rozejrzeć, chyba lepsze to, niż potem leżeć w gipsie, płacić za leczenie.
Ulica Lyublińskaja |