sobota, 19 listopada 2016

Moskiewskie marszrutki zniknęły na zawsze

Już dawno chciałam o tym napisać. Pamiętacie, jak wysławiałam moskiewskie marszrutki? Wielu ich nie lubi, a ja zawsze stawałam w ich obronie, bo przynosiły więcej pożytku niż szkody (mi szkody nie przynosiły w ogóle, a za to znacznie ułatwiały życie). Zauważyliście, że piszę o nich w czasie przeszłym?

Moskwa zrobiła swoim mieszkańcom "niespodziankę" na zimę. Marszrutki zniknęły! Zastąpiły je autobusy miejskie, na które czasem bardzo długo trzeba czekać. A myślałam, że wystawanie na przystankach na mrozie to dla mnie przeszłość... Autobusy są przepełnione, raczej już nie usiądziesz, kursują dziwnie (to przyjedzie 5 na raz, to 20 min nic nie przyjeżdża), słowem - masakra. I nie ma już marszrutki pod metrem, na przystanek mam dużo dalej, ludzie się tłoczą.


Zdjęcie z artykułu, który podaję poniżej. Tytuł: Очереди на остановках и давка в автобусах серьёзно осложнили жизнь москвичей (kolejki na przystankach i tłok w autobusach poważnie utrudniły życie moskwiczom). Nic dodać, nic ująć... :-(

Oszczędzam po te 60 rubli dziennie (w autobusach działa czerwony bilet z metra, więc teraz zamiast 2 przejazdów dziennie wykorzystuję 4, co po przeliczeniu daje jakieś 4 ruble oszczędności dziennie, czyli nic), a w zamian za to dostałam obniżenie komfortu przemieszczania się. Przez stanie na przystankach tracę czas, kiedy były marszrutki, to raz dwa i jedziesz, nawet poczekać nie zdążysz, bo już podjeżdża.

Poza tym marszrutki miały dla mnie wartość emocjonalną, bo od pierwszego razu w Moskwie stanowiły dla mnie nieodłączny element tutejszego krajobrazu. Głosy i znajome twarze zaganiaczy ucichły, mówiących łamanym rosyjskim kierowców już nie ma, a zamiast wracać do domu na siedzeniu obok kierowcy (uwielbiałam to, siedząc tam, czujesz się jak pan świata i tej marszrutki, latem obowiązkowo dochodzi wystający z okna łokieć), wracam na stojąco w zapchanym autobusie i, chcąc nie chcąc, wącham naturalne futra moskiewskich dam.

Jedyne kursujące marszrutki to podmoskiewskie (gdyby i te usunęli, to oznaczałoby to kryzys komunikacyjny).

Mam nadzieję, że to przejściowe, ponoć władze miasta się wkurzyły, bo kasa za przejazdy płynęła do kieszeni zaganiaczy, kierowców i ich szefów mówiących tym samym złamanym rosyjskim. Niby mają wyrobić licencje...

Strasznie tęsknię za marszrutkami, jeśli dane mi będzie dożyć ich powrotu, to narobię im zdjęć, a latem sfotografuję się we wspomnianej pozie pani świata i marszrutki (latem).

Wieści jednak nie napawają optymizmem. Bo to nie o żadne licencje chodzi, tylko o reformy systemu transportu. Nielegalne marszrutki, czyli te bez kasownikow w srodku, zlikwidowano, wprowadzono parę nowych linii, nowiutkich niebieskich marszrutek z wymaganym kasownikiem w środku, ale część tras została bez alternatywy. Moskwicze wylewają swoje żale w internecie, dziękują za tę niespodziankę i wymieniają, jak odmieniła ona ich codzienne życie. Dla rosyjskojęzycznych jednen z artykułów na ten temat tutaj.

poniedziałek, 7 listopada 2016

Żyję i mam się dobrze. Po prostu trochę mnie wciągnęło...

Przerywam ciszę. Już dłużej tak być nie może! :-)

Od dłuższego czasu dostaję od Was maile, wiadomości prywatne i komentarze. Pytacie, co się stało, gdzie przepadłam, czemu nie piszę, czy wszystko w porządku. To strasznie miłe - czegoś takiego się nie spodziewałam. Bo okazuje się, że najwidoczniej część z Was naprawdę się martwi, tęskni, chciałoby sobie coś mojego poczytać.

A to znaczy, że treści tutaj przekazywane, sam blog i ja (?) przydają się do czegoś.

Zaglądacie tutaj z różnych powodów - np. szukając informacji formalnych. Bardzo mnie to cieszy, bo część postów powstała właśnie po to, żeby z nich korzystać - mi na przykład brakowało takiego przewodnika, kiedy szykowałam się do wyrabiania jakichkolwiek papierów w Rosji.
Inni z kolei, głównie żeńska część audytorii (pozdrawiam kobitki!), próbują wyciągnąć z mojego bloga jakieś wnioski, które pomogą im wybrać drogę - na przykład odwieczne: "Jak kochają Rosjanie","Czy warto wychodzić za mąż za Rosjanina" i tak dalej - te pytania królowały i królują w mailach, jakie od Was dostaję, a także... w słowach kluczowych, które poprzez wyszukiwarkę kierują Was na mój blog.

Jeszcze inni zaglądają tu w celach rozrywkowych, trochę z ciekawości czasem, ot tak, poczytać sobie, co tam słychać u Polki w Rosji, czy wraz z upływem czasu i wdrażaniem się w moskiewskie życie sympatia do tego kraju nie zamienia się w coś innego, np. nienawiść i tęsknotę za ojczyzną.
Powodów jest wiele, publiczność baaaardzo zróżnicowana, ale jedno Was łączy - korzystacie z tego, co piszę. I to się liczy!

Bo najbardziej na świecie nie lubię robić czegoś, co nikomu do niczego nie jest potrzebne.

Kilkumiesięczna cisza na blogu nie jest efektem kryzysu twórczego czy jakiegokolwiek innego kryzysu. Zawsze wierzyłam, że komuś się przyda to, co tu już jest, i nie myliłam się. Te kilka miesięcy i tony mailów utwierdziły mnie w tym. Czekałam, kiedy będę miała chwilę wolnego czasu, żeby coś napisać - ale ten wolny czas nie przychodził, zawsze znalazło się coś ważniejszego do zrobienia i tak tydzień za tygodniem, miesiąc, dwa, trzy - tak to się dzieje. Musiał przyjść taki dzień jak dziś, o jeden mail za dużo, no i wylało się! A teraz dosyć lania wody - krótko i na temat.

Nie było mnie, bo zbierałam grzyby

Żyję i mam się dobrze. Wciągnęło mnie moskiewskie życie. Już nie pamiętam, kiedy przestałam się bać jeździć metro - jak można się tam zgubić?? Porzuciłam gotowanie (nad czym do tej pory ubolewam, ale no nie chce mi się stawać o godzinie 20 przy garach i pichcić) i stałam się kobietą pracującą. Oczywiście od czasu do czasu coś tam zrobię, bo Mąż musi coś jeść, ale już nie robię tego tak często jak kiedyś - raczej jest to zajęcie na niedzielne popołudnie, relaks przed szalonym poniedziałkiem w pracy. A więc maraton od poniedziałku do piątku: pobudka o 7:30, śniadanie, autobus, metro, praca, godzina 20 - powrót do domu. I jeszcze rodzina nam się powiększyła. Pamiętacie Bubcusia, który przyleciał ze mną z Polski? Teraz dołączył do niego Bublik - rudy łobuz spod bloku, któremu przed zimą podarowaliśmy dom i miłość.

Polsko-ruska mafia :-)

Widzę że robi się niebezpiecznie. W sensie długi monolog poszedł. Na dziś wystarczy. Nie martwcie się! Nikt mnie nie porwał :) No może w przenośni tak. Miejcie się na baczności, bo naprawdę długo tutaj się nie wyżywałam, więc mam strasznie dużo do powiedzenia!

Dodam tylko, że w Moskwie jest już zima na całego!!!! :-(

Bardzo pozdrawiam i kłaniam się. Blog nie umiera :)

Z Moskwy do Polski przez Kaliningrad

Różne były moje i nasze wspólne drogi z Moskwy do Polski. Pierwsze szlaki przecieraliśmy przez Gdańsk, czyli Moskwa-Warszawa-Gdańsk (samolot...