Teremok to bardziej rosyjski fast food niż restauracja, bo częściej spotyka się go jako budkę na mieście czy w centrach handlowych, chociaż w niektórych miejscach mieści się i w lokalach. Specjalizuje się w blinach, ale można zjeść tam pielmieni, kaszę, zupy, desery, wypić herbatę lub coś zimnego (nie ma coli, sprite'a czy fanty, ale jest kvas, mors i tarhun).
Restauracja określa siebie jako kuchnię domową, naturalną, robioną na bieżąco, ze świeżych produktów. I ja się pod tym podpisuję, ale takie robienie na bieżąco wiąże się z długim czasem oczekiwania na zamówienie, szczególnie w tłocznych miejscach trzeba się uzbroić w cierpliwość, bo stanie w kolejce za blinem jest tego warte. Wybór jest ogromny, są bliny na słodko i na słono, z farszami mięsnymi, warzywnymi, z kawiorem, typowo rosyjskimi dodatkami (marynowane ogórki, grzybki). Farsze są pyszne i pomysłowe, ale jeszcze lepszy jest sam blin, lekko słodki, nie za tłusty, mięciutki i wspaniale pachnie. Jedyną wątpliwość może stanowić ilość, bo zamawiając blina, dostajemy jednego, na większy apetyt można się nim nie najeść. Gdyby na porcję dawali 2, to każdy byłby syty, a składać podwójne zamówienie wychodzi już za drogo. I jeszcze jedno, bliny te są bardzo kaloryczne (na stronie restauracji można sprawdzić kaloryczność każdego z nich, niestety nie ma cen). Koszt obiadowego blina zaczyna się od 12 zł, a kończy na około 25-30 zł (najdroższe są z ikrą). Niezły biznes robią na tych blinach :-) Ale klientów nie brakuje.
Mój blin farmerski i, jak to w fast foodach bywa, plastikowo-papierowa "zastawa":
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz