Czy pierwszy raz pamięta się do końca życia? W tym przypadku tak :-)
Część I
Zacznę od relacji z mojej
pierwszej wizyty w Moskwie, gdyż było to spotkanie niezapomniane. Tak się
złożyło, że mój pierwszy raz w Moskwie był zarówno pierwszą poważną wizytą w Rosji
(nie liczę podróży wodolotem z Fromborka do Kaliningradu kiedyś w dzieciństwie,
bo z tego co pamiętam, bynajmniej nie była to wycieczka krajoznawcza…), jak i
pierwszą podróżą samolotem w ogóle, co składa się na prawdziwie nieziemskie
wspomnienia. Kiedy pilot zakomunikował, że znajdujemy się na
terytorium Rosji, z ciekawością patrzyłam na tą makietkę rosyjskiej ziemi z okna samolotu,
porównując ją z polską. Trochę denerwowałam się, co jak już dolecę i wysiądę, bo nie znam
języka, jak przejdę przez te wszystkie kontrole, którymi mnie straszono przed
wyjazdem, zanim dotrę do osoby, która na mnie czeka. Jeszcze raz okazało się,
że strach ma wielkie oczy. Miła (!) pani mundurowa w okienku poprosiła mnie o
wypełnienie karty migracyjnej i ponowne zgłoszenie się do niej, przy tych
kartach było trochę zamieszania, bo mnóstwo ludzi, niektórzy pierwszy raz, do
tego brak długopisów (co z początku budzi frustrację, ale jak się nad tym
zastanowić, to w Polsce byłoby dokładnie tak samo, nawet na poczcie ciężko o
długopis, a co dopiero w takim ruchliwym miejscu), po chwili skończyły się też druczki. I na tym
koniec kłopotów. Później rzut oka na paszport, wizę, kartę migracyjną, bez
czepiania się, wypytywania, sprawdzania – co mnie wielce zdziwiło. Tak naprawdę
nie było się czego bać, poziom trudności i stresu podobny jak przy wysyłaniu
listu poleconego na poczcie.
Pierwsze chwile po wyjściu z
bramki to oczywiście radość ze spotkania z bliską mi osobą zmieszana z
„dochodzeniem do siebie” i zdziwieniem, że wszystko poszło tak łatwo. Następnie
zaczęła się obserwacja wszystkiego i wszystkich: wygląd lotniska, ludzie,
sklepy, napisy, środki transportu. Pierwszym, co mnie zdziwiło, byli
taksówkarze zaczepiający idących z lotniska, oferujący swoje usługi,
zarzekający się, że będzie taniej niż pociągiem. Istna walka o klienta! Ekspres
z lotniska do Moskwy drogi (400 rubli od osoby, czyli ok. 40 zł), ale komfort
podróży dobry, jeśli nie liczyć gasnących co chwila świateł, co mogło mieć
związek z szalejącą burzą, którą, zdaje się, przywiozłam ze sobą.
Później było metro, również
wcześniej mi nie znane. Ciężko porównać mi je z polskim, bo tak się składa, że zawsze mieszkałam w
miastach bez metra. Jeśli chodzi o bilet, to podróżowałam na „abonamencie”
osoby, która się mną na miejscu „opiekowała”. Abonament taki polega na zakupie
karty, na której jest pewna ilość wejść do metra, każde odbijanie karty to
minus jedno wejście. Koszt takiej karty to 1300
rubli (60 wejść, ok. 130 złotych). Moje wrażenia odnośnie tego środka
komunikacji: stare, ale jare, dużo ludzi, ogromna ilość imigrantów (tam
pierwszy raz spostrzegłam ich przewagę ilościową nad Rosjanami), męczący dla
uszu (szum, do którego po paru razach można się przyzwyczaić), no i ten głos
przypominający z głośnika, żeby ustąpić miejsca starszym, kobietom w ciąży,
inwalidom, żeby nie zapomnieć zabrać swoich rzeczy. Takie to miłe, w polskich
środkach transportu się z tym nie spotkałam, jeśli wynika to z braku mojej
znajomości np. warszawskiego metra, to przepraszam :-)
Kolejny odcinek mojej podróży do
celu przebiegał w przesympatycznym prywatnym busiku, zwanym marszrutką, który
zdobył moje serce. Dlaczego? Bo wcześniej nie miałam z takim do czynienia, w
Polsce podróżowałam jedynie miejskimi środkami komunikacji, ewentualnie
prywatnymi liniami autobusowymi dalekobieżnymi. Takie prywatne małe busiki to
jeden z pomysłów na biznes imigrantów (niestety nie wiem, jakiej narodowości) w
Moskwie, którzy, co niektórzy, nawet nie mówią po rosyjsku, bo w sumie co tu
dużo mówić. Stojący przy busie „naganiacz” (takie słowo przychodzi mi do głowy
na określenie funkcji, jaką wykonuje ten pracownik) wykrzykuje przystanki
znajdujące się na trasie busa, zachęca ludzi do wsiadania („ostatnie miejsca!”,
„za minutę odjeżdżamy!”) – strasznie mi się to spodobało, ciężko mi to
wyjaśnić, ale ma się wrażenie, jakby uczestniczyło się w czymś dynamicznym,
jakiejś akcji, a do tego jeszcze to uczucie szczęśliwca, który załapał się na
ostatnie wolne miejsca, bo już odjeżdżamy i to w dodatku za niewielką kwotę
3,50 rubla od osoby (porównywalnie do opłat w polskich środkach komunikacji
miejskiej). Kolejna ciekawa rzecz to prośby o przystanek („zatrzyma się pan pod
bankiem”, „proszę zrobić przystanek pod sklepem”), dlaczego ciekawa – spytałam
mojego „przewodnika”, czy gdyby nie poprosić kierowcy o przystanek, to by się
nie zatrzymał, na co odpowiedział on, że zatrzymałby się i tak, no ale już
jakoś tak się utarło… Jakoś tak bardziej ludzko, przyjemniej, niż wsiąść do
autobusu, skasować bilet i jechać w milczeniu aż do celu – chyba dlatego tak mnie
to ujęło.
Uff… taki długi post, a to
dopiero początek mojej relacji. Ze względu jednak na to, że raczej nie lubimy
czytać takich długaśnych tekstów, pozwolę sobie podzielić go na kilka części.
Następna z nich będzie dalszym ciągiem moich wrażeń z pierwszego spotkania z
Rosją, nadal o sprawach przyziemnych: jedzeniu, wyposażeniu mieszkań, wyglądzie
osiedli, budynków mieszkalnych, sklepach, telewizji…
Mam takie pytanko :) Jak z językiem? Słyszałem, że Rosjanie są dość nacjonalistyczni i czasem nieznajomość rosyjskiego może nam zaszkodzić. Czy jadąc do np. Moskwy ze znajomością angielskiego dałbym radę? Zakładając, że nie będę się włóczył po nocy po pubach.
OdpowiedzUsuńKwestia na kogo się trafi, próbuj po angielsku, a jeśli nie, to po polsku, w końcu to podobne języki :D Ja sama nie znam jeszcze rosyjskiego na tyle, żeby swobodnie rozmawiać, więc jeśli dochodzi do konfrontacji, to po prostu mówię, że "nie gawarju pa russki". Z moich obserwacji Rosjanie są bardzo komunikatywni i zawsze da się radę z nimi dogadać, jeśli nie po rusku, nie po polsku i nie po angielsku, to na migi :-) Na nacjonalistów nie trafiłam. A z kontrolą paszportową dogadałam się po angielsku. W Moskwie ogromna ilość ludzi nie zna rosyjskiego albo słabo, a przyjeżdżają np. pracować.
OdpowiedzUsuńDzień dobry, stosuje Pani jakiś dziwny przelicznik z rubli na złotówki. Biorąc kurs średni z 20.07. 2015 to 400rubli jest warte ok. 26 PLN a nie nie 40, jak Pani napisała. Całkiem spora różnica i już kwota nie wydaje się taka groźna;). Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńWitam i dziękuję za odwiedziny :) post jest ubiegłoroczny, kurs był inny, dziękuję za uwagę, powinnam dla uściślenia dodawać info wg kursu z dnia. Na przyszłość będę o tym pamiętać. Pozdrawiam!
UsuńTeż byłem w tym roku pierwszy raz w Rosji, też stała mi się bliska i tez zaczałem od lądowania w Moskwie. Miło się czyta, wrażenia mam bardzo podobne :)
OdpowiedzUsuń