piątek, 21 sierpnia 2015

Z podmoskowia do Moskwy... cz. I

Nadszedł czas na małe porównanie. Pod koniec lipca bez zbędnych ceregieli i problemów zapakowaliśmy się w jeden samochód i przeprowadziliśmy się z podmoskiewskich Lubierc do Moskwy. Czekałam na ten moment z niecierpliwością, choć zdążyłam już przywyknąć do życia w małym mieście, do naszej dzielnicy, gdzie pełno było kotów, które bezustannie dokarmiałam. Lubierce opuszczałam więc z nostalgią, ale bez łez.

Życie codzienne w podmoskowiu bardzo różni się od stolicznego, choć to tylko kilkanaście kilometrów odległości. Postanowiłam podzielić post na kilka części, jakoś ostatnio mam skłonności do pisania długich tekstów, a przecież sama wiem jak się czuję, kiedy widzę u kogoś takie posty-giganty. A zapowiada się, że w powyższym temacie jest wiele do napisania...




1. CISZA

W Lubiercach na jej brak w sumie nie narzekałam, choć czasem w ciągu dnia pod oknem ludzie się kłócili (przypadkowe kłótnie w Rosji są na porządku dziennym - na ulicy, w autobusie, w metrze, w sklepie), głośno coś opowiadali, wołali, krzyczeli, a nocą, wracając z okolicznych pubów, śpiewali. W soboty/niedziele rano to tu, to tam czasem ktoś wrzeszczał, borykając się ze skutkami nocnego melanżu. Generalnie hałas robili ludzie, ale przekonałam się, że można tak się do tego przyzwyczaić, że się tego nie słyszy. Mieszkaliśmy przy dość mało ruchliwej ulicy (choć wtedy wydawało mi się, że ruchliwej), więc spokojnie można było z uchylonym oknem słyszeć i własne myśli, i telewizor, i nawet spać. W naszej nowej, moskiewskiej dzielnicy - Люблино - ludzi w ogóle nie słychać, choć wokół pełno bloków i park-plac zabaw, w którym przesiadują i matki z dziećmi, i pijacy, a czasem pijące matki z dziećmi, i emerytki, młodzieży raczej brak. Słychać natomiast co innego, do czego nieco ciężej się przyzwyczaić, jeśli w ogóle. Trafiła nam się ruchliwa ulica, na szczęście nie pod samym oknem, a trochę z boku, jednak hałas przez praktycznie 24 godziny na dobę jest nieznośny. Szum samochodów jeszcze ok, ale ci zdenerwowani kierowcy trabią jak szaleni! Także jeśli ktoś lubi dźwięk klaksonów, u mnie można posłuchać w ciągu dnia całej gamy. Lekarstwem na głośnych kierowców są dobre, nowe okna, które wprawdzie nie na 100 %, ale chociaż na 80 tamują symfonię zniecierpliwionych.

2. CZYSTOŚĆ

Oj, o specyficznym bałaganie panującym wokół naszej nowej "kvartiry" pisałam już rok temu w jednym z pierwszych postów na temat wrażeń z Moskwy. Przez ten czas nic się nie zmieniło. Otóż idziesz sobie do domu, a tu nagle, tuż przed klatką schodową, leży rozwalony arbuz. Arbuzy w Rosji są większe niż w Polsce, mają około 10 kilo i są bardziej podłużne niż okrągłe. No więc leży sobie taki owocek, niczym ślad po masakrze, ktoś nie doniósł do domu i zbiegł z miejsca zbrodni. Nagminnie ludzie zostawiają na klatce schodowej wory ze śmieciami, butelki po alkoholu, ostatnio w dwóch miejscach leżały nawet psie odchody! Klatka jest na domofon, drzwi wyjściowe zawsze zamknięte, więc jasny wniosek - winowajcą jest któryś z mieszkańców, jakiś uroczy york czy inny mały piesek, który nie doczekał się podwórka. A właściciel zbiegł z miejsca zbrodni. Nie muszę dodawać, że zapach był na całą klatkę, dopóki nie przyszła pora na wizytę serwisu sprzątającego. Nieprzyjemny zapach na klatce to tutaj nie rzadkość. A skrzynki pocztowe wyglądają jak po przejściu gromu. Nie wiem, jak wyglądają sprawy wyżej, bo mieszkamy na I piętrze, ale na pewno nie lepiej - jeśli nie gorzej. Aż się boję iść sprawdzić.

Pod względem czystości i wizualno-zapachowego komfortu mieszkania w Lubiercach było lepiej, zapewne dzięki sąsiadom, którym nic nie mogło umknąć, do wszystkiego się czepiali, szczególnie lubili pokazywać nowym lokatorom, że tutaj panują ich prawa, własny kodeks, którego albo przestrzegasz, albo będą cię nachodzić i upominać. Denerwujące to było, ale czasem pożyteczne, kiedy ktoś w sobotę wieczorem zaczynał na klatce jakąś dziwną akcję - raz grupka pijanych lokatorów rzucała z okna deskami (?), które spadając na podwórze, robiły nieziemski huk. Sąsiedzi z dołu szybko zфreagowali i wszystko się uspokoiło. W naszym nowym domu sąsiedzi natomiast mają wszystko gdzieś. Nawet dwóm włamaniom i jednej nieudanej próbie nie zapobiegli. A co tu mówić o czystości i estetyce?

A tymczasem w tej samej dzielnicy co my mieszka nasza rodzina. W wieżowcu, na 11. piętrze. Z ciszą pewnie jest gorzej niż u nas, bo okna wychodzą na główną ulicę - Люблиская - ale co do czystości - mucha nie siada. Tylko by ktoś spróbował zostawić worek ze śmieciami na klatce! Nad porządkiem i przywracaniem w razie czego lokatorów do porządku czuwa konsjerżka, czyli pani w małej budce-pokoiku na dole przy drzwiach wejściowych. Każdy się u niej melduje, nikogo nie przeoczy, a podejrzanych bacznie obserwuje. Ponoć jedna z nich to straszna plotkara, która wie dosłownie wszystko o każdym z lokatorów. Aż trudno mi uwierzyć, czyżby ta czystość na klatkach schodowych, w windach i na korytarzach była zasługą jednej pani siedzącej sobie w budce? Czy na prawdę to trzyma lokatorów w ryzach, żeby nie śmiecić i nie sikać po klatkach? Wygląda na to, że tak, ale powodów może być więcej. Zaczynając od specjalnych środków kontrolnych (monitoring, kary), po sam dobór lokatorów - może w tym wieżowcu mieszkają tylko porządni? (nie chce mi się w to wierzyć, zawsze znajdzie się bałaganiarz, a status społeczny nie ma nic do tego) Przytaczam ten przykład po to, żebyście nie myśleli, że przeprowadzka do Moskwy to przeprowadzka do brudu, wiele zależy od tego, gdzie i w czyim otoczeniu zamieszkamy. Jak widać, nawet jedna dzielnica nie jest jednorodna pod tym względem, a co dopiero całe to wielkie miasto.

Panorama Люблино


Zdjęcia: Internet

Сiąg dalszy nastąpi...

6 komentarzy:

  1. Mam prośbę, czy mogłabyś skomentować ten artykuł w wolnej chwili: http://juventum.pl/polka-oczami-rosjanina/ ? :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Niczym się to nie różni od naszych warszawskich osiedli. To jest coś takiego słowiańskiego. Wystarczy jedna fizycznie obecna Pani Etażowa/Konsjerżka i sprawa załatwiona. Bez śmiecenia, imprez. Czasem wystarczy też raz sprzątnąć pożądnie klatkę, odmalować i postawa mieszkańców się zmienia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niesamowite te konsjerżki. Szkoda, że w mniejszych blokach nie zastosowano, bo czy się opłaca, czy nie, to można się spierać.

      Usuń
  3. Blokowisko wygląda podobnie jak nasze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Osiedla są łudząco podobne do polskich, to fakt. Mąż podczas pierwszej wizyty w Toruniu to zauważył, a ja potwierdziłam przy mojej pierwszej wizycie w Moskwie :-)

      Usuń
  4. Mieszkałam trzy lata w Moskwie, tylko na osiedlu Bibirievo :) Tam klatki "waniały" niemiłosiernie moczem :P. Nie wiem czy chodzisz, ale w każdy pierwszy piątek miesiąca są spotkania Polaków w pubie Tinkoff (okolice Arbatu).
    Pozdrów ode mnie Bułata Okudżawę ;)

    OdpowiedzUsuń

Z Moskwy do Polski przez Kaliningrad

Różne były moje i nasze wspólne drogi z Moskwy do Polski. Pierwsze szlaki przecieraliśmy przez Gdańsk, czyli Moskwa-Warszawa-Gdańsk (samolot...