Ruskie ryneczki znamy z Polski, każde duże i mniejsze miasteczko miało takie miejsce, gdzie można było kupić wszystko - skarpety, buty, kasety magnetofonowe, później płyty, biżuterię, słodycze, cigariety itd. Szczególnie w miejscowościach blisko granicy z Rosją, rosyjscy handlarze przybywali do nas, aby handlować swoimi towarami. W czasach, kiedy ja dorastałam, zakupy na ruskim ryneczku były powodem do wstydu, kiedy chodząc sobie po nim z mamą, ciocią, babcią, spotykało się kogoś ze szkoły, albo udawało się, że się go nie widzi, albo czym prędzej zawijano się do domu, ku zdziwieniu i totalnemu niezrozumieniu ze strony dorosłych.
A dlaczego wstydzono się zakupów na ruskim rynku? Powodów jest kilka. Towary w takim miejscu to przeważnie były podróbki i to bardzo jaskrawe, naśladujące loga swoich ideałów, jak np. klasyczne buty Odidas z czterema/dwoma paskami. Albo perfumy po 8-15 zł za 300ml z przekręconą nazwą (Heidi Blum, Noemi Kambel, Celin Dio). Lata 90. to też czasy, kiedy w Polsce znaczenia zaczynają nabierać markowe towary, a ich posiadanie świadczy o statusie społecznym, a co za tym idzie, popularności i poważaniu w grupie. Każdy nastolatek chciał ubierać się markowo, ale oczywiście nie każdego było na to stać, takie ruskie ryneczki stawały się przykrą koniecznością, bo szczególnie w małych miejscowościach było to źródło tanich towarów i dużego ich wyboru, a i jeszcze zawsze coś szło utargować ze sprzedawcą.
Dziś w miejscu, w którym handlowali przeważnie Rosjanie, nadal jest rynek, ale wygląda to zupełnie inaczej niż kiedyś. Przede wszystkim zmienili się handlarze, teraz to mieszkańcy wsi sprzedający "dary wsi" oraz Polacy, którzy albo mają swoje sklepy i raz w tygodniu dorabiają sobie na rynku, albo po prostu sprowadzają towar i jeżdżą tylko po rynkach.
W Rosji oczywiście ruskie ryneczki nadal istnieją. W specjalnie wyznaczonych do tego miejscach targowych, ale nie tylko, bo wiele z nich umieszczonych jest np. przy wyjściach z moskiewskiego metra lub w tunelach podziemnych. Handluje się klasycznymi towarami - głównie bielizną, ubraniami, bibelotami, gadżetami. Nie zawsze jest tanio. Sprzedawcy wmawiają nam, że towar jest oryginalny - Chanelle, Dior - i taką też ma cenę. Takich ryneczków jest tak wiele, że stanowią nieodłączny element moskiewskiego krajobrazu, po jakimś czasie przestaje się na nie zwracać uwagę, tak są naturalne w tym otoczeniu. Czasem jednak coś przyciągnie uwagę i człowiek się zatrzyma, jak to zatrzymało mnie:
Pan Parasolka, zdjęcie: własne
A z innych przykładów handlu ulicznego, to wracając ze spaceru po Patriarszych Prudach, spotkaliśmy pana oferującego przechodniom paralizatory... No tak... Moskwa to nie jest najbezpieczniejsze miasto do życia
:-)
Spokojnie w Warszawie też moża dostać po ryju.
OdpowiedzUsuń