Dureń to bez wątpienia jeden z najlepszych filmów, jakie w tym roku oglądałam. Dramat Jurija Bykowa z 2014 roku pokazuje nam historię Dimy, prostego, dobrego człowieka, jeszcze studenta, a już ojca i męża, który wraz ze swoją żoną i córką mieszka u rodziców - równie prostego i dobrego jak on ojca oraz rozgoryczonej, schorowanej i rozhisteryzowanej matki, która całe życie żałuje, że związała się z mężczyzną, który przez swoją uczciwość niczego się w życiu nie dorobił - a teraz syn powtarza dokładnie to samo. Życie 5-osobowej rodziny jest więc pełne codziennych konfliktów, a zawsze chodzi o to samo - o pieniądze.
Film otwiera scena z innego miejsca - wielopiętrowego bloku-molocha, w którym zamieszkują ludzie, których na pewno nikt z nas nie chciałby mieć za sąsiadów - recydywiści, narkomani, alkoholicy, patologiczne rodziny. W jednym z mieszkań właśnie odbywa się cowieczorne bicie żony i córki, kiedy scenę przerywa pęknięcie rury doprowadzającej wodę. Tak się składa, że Dima właśnie tym się zajmuje, dostaje telefon i za chwilę dwie historie zaczynają się łączyć.
Okazuje się, że to nie jest zwykłe pęknięcie rury. Dima odkrywa na zewnątrz bloku pęknięcie, które ciągnie się od ziemi do 9. piętra. Dom runie z minuty na minutę, a wraz z nim ponad 800 osób. Życie Dimy od teraz potoczy się w całkiem nieoczekiwanym kierunku.
Bohater, jak na dobrego człowieka przystało, powiadamia "odpowiednie organy" o sytuacji. Cała śmietanka rządzących świętuje akurat jubileusz pani burmistrz, wszyscy są mniej lub bardziej pijani, Dima wpada na imprezę akurat w czasie wygłaszania podziękowań dla wspaniałej pani burmistrz, która postawiła miasto na nogi i w ogóle kobieta anioł, stworzona, by czynić dobro dla innych. I my również dajemy się nabrać na te piękne słowa, bo zdaje się, że kobieta przejęła się sytuacją, którą przedstawił jej nikomu nie znany Dima, taki trochę nikt w porównaniu do reszty towarzystwa, w dodatku zakłócający imprezę w środku nocy (szczerze mówiąc, kiedy wpadł na tą imprezę, to raczej byłam pewna, że go stamtąd przegonią, a oni na prawdę byli mili, proponowali wypić, pojeść, oj, chyba w polskiej wersji tego filmu by go jednak przegonili...). Pani burmistrz zwołuje pijaną radę, ku nieuciesze jej członków, i zaczyna się cyrk...
Najpierw niedowierzanie, udowadnianie - a skąd wiesz, że budynek padnie, a kim ty jesteś, a pokaż, no widzę, ale dalej nie wierzę, bo tak jest już dawno i nikt się tym nie przejmuje. Tysiące dowodów i argumentów, a potem (gdy już uwierzyli) przepisy, terminy, procedury... Biurokracja nie pozwala na natychmiastowe ewakuowanie mieszkańców. Dom może upaść w każdej chwili, ale zrobić nie można nic... Tym bardziej że zrobienie czegokolwiek będzie, jak się okazuje, dla wielu tych zacnych radnych kamieniem do trumny. Bo gdzie się podziały pieniądze, które przyznano na remonty budynku i modernizację? No jak to gdzie? Zebrani rozglądają się po sobie i każdy wie, gdzie przepadły te miliony rubli. Zamiast planów ewakuacyjnych, zaczyna się zacieranie śladów i palenie ksiąg... A dla Dimy kończy się to bardzo, bardzo źle. Choć nie tak, jak myślicie. Cios przychodzi z zupełnie innej strony.
Dlaczego Dima to tytułowy durak? Nie chcę zdradzać zbyt wielu szczegółów, musicie to sami obejrzeć. Generalnie nasz bohater poświęca swoje własne życie dla zupełnie sobie nie znanych ludzi, i w dodatku takich, jak to ujmuje jeden z radnych, "gorszej kategorii, złych, bez których nam, normalnym ludziom, żyłoby się lepiej, łatwiej". Czy Dima jest nieskalanie dobry? Ano moim zdaniem nie, bo z jednej strony poświęca się nieznajomym, a z drugiej zupełnie zapomina, że ma żonę i dziecko na utrzymaniu. Tak jakby ta cała historia z ratowaniem bloku namąciła mu w głowie tak, że nic innego poza misją ratowania "świata" nie widzi.
Może dziwić, że w rosyjskim filmie tak jaskrawo pokazuje się korupcję (co niektórzy uparcie twierdzą, że takie rzeczy tutaj się wycina z filmów, tzn. wszystko, co może pokazać Rosję negatywnie). W zasadzie to korupcja lub jej brak jest bazą tego obrazu (hasło z polskiej okładki filmu: "Metafora współczesnej Rosji"), bo Dimę i jego ojca wini się za to, że nie brali, a z drugiej strony mamy tych, co biorą. Jeden z radnych, żartobliwie tłumacząc swoje grzeszki, mówi: "Jak mogę nie brać, nie byłbym Rosjaninem, gdybym nie brał!" - no jakoś tego nie ocenzurowali.
Żeby zrozumieć, dlaczego Dima zasłużył na miano duraka, trzeba zobaczyć, jak historia się kończy. Zdradzę, że co wrażliwszym może się łezka w oku zakręcić, spotkałam się też z opinią, że film może spowodować lekką depresję. W Duraku nie ma dobrych ludzi, wszyscy mają coś na sumieniu, czyniąc dobro jednym, robią szkodę drugim.
Nie zdradzę też, czy blok się, koniec końców, zawalił.
Zdjęcie: Internet.